literature

Akatsuki by Eanilis '1'

Deviation Actions

eanilis's avatar
By
Published:
814 Views

Literature Text

Rozdział I „Wyprawa”



          Szum wiatru. Cichy szelest liści w koronie drzewa. Cykanie świerszczy. Znane wszystkim odgłosy nocy, towarzyszyły dwóm postaciom.Jedna z nich spało, skulone pod drzewem, druga, natomiast wpatrywał a się w ogień, czuwając w nocy. Trzaskające płomienie, wesoło tańczyły nad suchym drewnem, śmiejąc się z ciemności. Śpiący poruszył się niespokojnie, na co jego towarzysz momentalnie drgnął. Westchnął ciężko, stwierdzając, że tamtemu jedynie coś się śni, lecz rozejrzał się po okolicy, szukając możliwego niebezpieczeństwa. Otaczała ich pustka.
          Znajdując się na skraju lasu, mogli się spodziewać jedynie zbłąkanej zwierzyny, lub co najwyżej przypadkowych wędrowców, który mi równie dobrze mogli być oni sami. Takie przynajmniej mieli sprawiać pozory. Siedząca postać westchnęła ponownie, mrużąc na chwilę oczy.Myślami przywołał wspomnienie sprzed kilku dni, kiedy to otrzymali rozkaz, by wyruszyć do kraju, na którego granicy właśnie się znajdowali.
          Przy stole z dziesięcioma krzesłami siedziało dziewięć osób. Jedno miejsce było puste. Oto właśnie miejsce rozchodziło się całe zamieszanie. Przywódca zebranych, chłopak o bujnie rozproszonych rudych włosach wstał powoli. Rozejrzał się uważnie po zebranych, po czym z ogromną siłą uderzył otwartą dłonią w blat stołu. Mimowolne szepty,które jeszcze przed chwilą dały się słyszeć, ucichły, jak ręką odjął. Pein uśmiechnął się z zadowoleniem, słysząc otaczającą ich ciszę.
          - Mam do was zasadnicze pytanie – rozpoczął swój wywód. – Czy nie stęskniliście się za kimś? – Pozostała ósemka od niechcenie przewróciła oczami. Wiedzieli już, że zapowiada się na dłuższy wykład w wykonaniu ich zleceniodawcy. – Od dość długiego czasu mamy mały problem. – Rzekł akcentując słowo „mały”. Wskazawszy puste miejsce kontynuował. – Doszły mnie słuchy, że nasz kochany kompan znajduje się w tej chwili w północnej części Kraju Ognia. Ewentualnie na granicy kraju, do którego przynależy Oto. Już chyba każde z was zdążyło zapłakać po nim przynajmniej raz – zaśmiał się, obnażywszy białe zęby. – Tak więc,sądzę, że należałoby przynajmniej sprowadzić go z powrotem – uśmiechnął się bestialsko. – Nie owijając w bawełnę… Hidan, Kakuzu – wrzasnął na dwóch mężczyzn siedzących po jego prawej stronie na drugim końcu stołu.Wszyscy członkowie „Brzasku” siedzieli parami, partner obok partnera,tak, jak podczas misji. – Zamknijcie wreszcie jadaczki, kiedy mówię, do jasnej cholery!
          - Eh… Spokojnie, Liderze – odpowiedział beztrosko albinos.
          - Żadne „spokojnie”, tylko morda i słuchaj! – Przyłożywszy dłoń do ust odchrząknął znacząco i ciągnął dalej. – Postaram się wyrazić na tyle jasno, by nawet najwięksi kretyni – mimowolnie spojrzał na Deidaręi Hidana – to zrozumieli. Chcę Orochimaru! Żywego czy martwego, maci mi go przyprowadzić! Zrozumiano?!
          Osiem głów pokiwało zgodnie w akcie potwierdzenia. Wszyscy już poczęli się zbierać, kiedy rudzielec roześmiał się gromko.
          - A gdzież to się państwo wybierają – spojrzał na nich z uśmiechem.– To zadanie należy wyłącznie do Deidary i Sasoriego. – Przyjrzał się stojącemu już białowłosemu. – Ty i Kakuzu macie inną robotę. – Obrzucił blondyna i jego partnera nienawistnym spojrzeniem. – Co wy tu, idioci jeszcze robicie?! Do roboty!
          Oboje niechętnie zwlekli się z krzeseł i wyszli. Deidara zajrzał do swojego pokoju, a wziąwszy trochę prowiantu, pieniędzy oraz, co najważniejsze, swej specjalnej gliny, wyszedł, gotów do drogi. Sasori tym czasem przygotował swoje drewniane lalki. Wyszedł przed siedzibę,wszedł do wnętrza Hiruko, po czym począł czekać na blondyna. Ten wybiegł kilka minut później, wyciągnął nieco gliny, uformował ją swoimi językami, a kiedy już jego dłoń wypluła miniaturkę ptaka, za pomocą swoich Jutsu zwiększył jej rozmiary i rozsiadł się na niej. Ptak wzbił się w powietrze i minutę później byli już drodze.

          - Danna, un? – Głos towarzysza brzmiał jakby z oddali.
          Otworzył oczy. Przed nim siedział Deidara, wpatrując się swym błękitnym okiem, w którym możnaby utonąć, w rudzielca. Światło słoneczne delikatnie igrało we włosach blondyna, a leki wiatr rozwiewał je w przepięknym tańcu. Sasori przełknął ślinę czując rumieńce na twarzy. Szybko się jednak zrehabilitował.
          - Czego chcesz, Dei – warknął, niby to zły.
          - Zasnąłeś podczas warty, un – odpowiedział z wyrzutem. –Jeśli chciałeś spać, mogłeś mnie chociaż obudzić, un.
          Deidara wstał, urażony zachowaniem lalkarza. Spojrzał w stronę lasu, na skraju którego właśnie przebywali. Zastanawiał się nad czymś chwilę. Ponownie zwrócił swe oczy na kompana.
          - Ruszamy dalej, co, un?
          - Taa…
          Mistrz blondyna wstał niechętnie, spoglądając w tym samym kierunku, co uczeń. On również trwał chwilę w zamyśleniu. Zastanawiał się, jak najszybciej mogą znaleźć Orochimaru. Zamierzał w mgnieniu oka wykonać zadanie i równie szybko wrócić do siedziby organizacji. Ogólny zarys całej misji nie specjalnie mu się podobał. Dodatkowo irytował go fakt, iż takowa została przydzielona właśnie im, a nie chociażby Hidanowi i Kakuzu, którzy zdecydowanie szybciej by to załatwili. Hidan pobawiłby się chwilę swoją kosą i było by po sprawie, a tak? Trzeba będzie obmyślić, jak schwytać tego kretyna, który przed laty opuścił szeregi Akatsuki. No i oczywiście trzeba pomyśleć również o jego pomocniku, który zapewne będzie próbował przeszkodzić w pojmaniu celu.
          - Wskakuj na swoje dziwadła – odezwał się wolno Sasori.
          - Jakie dziwadła, un – wrzasnął Deidara. –Jakie, kurde dziwadła się pytam, un!
          - Nie marudź, tylko leć go znaleźć – odparł, nie racząc blondyna spojrzeniem. – Będę szedł za tobą. Jak tylko coś zauważysz, masz natychmiast mnie o tym powiadomić.
          Chłopak nieco się skrzywił, jednakże nie miał zamiaru spierać się z kimś, kto praktycznie nie okazuje cienia emocji. Ponownie stworzył ptaka ze swojej gliny, a kiedy już na nim stał, stwór wzbił się w przestworza, obsypując wirującym na wietrze piaskiem, wszystko dookoła. Rudowłosy, ulokowawszy się na powrót w swej podróżnej lalce, ruszył wolno tropem Deidary, obserwując jego oraz otoczenia.
          Kilkanaście metrów wyżej, z pomocą swego elektronicznego oka, Deidara przeszukiwał okolicę próbując dostrzec najmniejszy ślad celu ich podróży. Lecz pomimo najwyższych wysiłków, nie wiodło mu się najlepiej. Przez ostatnie dwa dni przeszukiwali tereny, o których najpierw poinformował ich Pein, stopniowo zbliżając się do granicy.Teraz, kiedy przeszukiwali i granicę, blondyn miał mieszane uczucia. Coraz bardziej wątpił w powodzenie ich misji.
Korzystając z okazji, że jest sam, a jego Danna znajduje się dobre piętnaście metrów niżej, zdjął i otworzył plecak, wyjął zeń jabłko i powoli je pałaszował, nadal się rozglądając. Kiedy tylko skończył, wyrzucił ogryzek daleko za siebie.
          Po dwóch godzinach bezowocnych poszukiwań Dei zleciał w dół. Lądując przed Sasorim, zeskoczył ze swojego dzieła i spojrzał na mistrza pełnym gniewu spojrzeniem.
          - O co chodzi, Deidara?
          - Po jaką cholerę my jeszcze tu siedzimy, co , un?! –           Spytał, tupiąc nogą. – Równie dobrze moglibyśmy teraz siedzieć w salonie i czytać książkę lub tworzyć sztukę! A my…
          - Deidara…
          - … jak ci debile, tylko krążymy…
          - Deidara…
          - … i krążymy! I nic z tego nie wychodzi, un!
          - Deidara! – Sasori krzykiem przywołał partnera do porządku.
          - Co, un?
          - Sprawdzimy jeszcze tylko południową część Dźwięku i wracamy –odpowiedział spokojnie. – Mieliśmy sprawdzić tylko te rejony. – Rozejrzał się po okolicy. W koronach drzew wesoło świergotały ptaki, co znaczy, że prócz nich, raczej nie ma tutaj nikogo. – Jeśli nie znajdziemy Orochimaru…
          - To Pain nas zabije – dokończył blondyn zwiesiwszy zmartwioną głowę.
          - … to osobiście zdam mu raport, mówiąc, że może mnie w dupe pocałować – zakończył rudowłosy. Nim niebieskooki zdążył coś powiedzieć, rudzielec dodał: - A teraz wracaj na tę kupę gliny i ruszaj. Im szybciej skończymy, tym szybciej będziemy w domu!
          Bez dalszych rozmów, powrócili do przerwanego zajęcia. Do końca dnia nie rozmawiali ze sobą. Każde było zajęte poszukiwaniami oraz własnymi myślami. I choć do końca dnia zwiedzili, co mieli, ni znaleźli ni jednego śladu byłego członka Akatsuki.
          Gdy wieczorem siedzieli razem przy ognisku, Sasori był wyraźnie zniechęcony, natomiast po Deidarze nie było widać ani trochę, by był zmartwiony niewykonanym zadaniem. Przeciwnie. Jak zawsze był wygadany i wesół. Bez końca mówił i mówił. Lalkarz nawet go nie słuchał. Siedząc oparty o drzewo, wpatrywał się w blondyna owładnięty własnymi myślami.Co jakiś czas potakiwał głową, udając, że słucha, co mówi jego towarzysz, ale tak naprawdę, nie specjalnie go to interesowało. Marzyło tym, by być już w swoim pokoju, w swoim łóżku. Owinąć się miękkim prześcieradłem i wpatrując w sufit myśleć o tym, co zawsze zajmuje go najbardziej.
          - … dlatego właśnie nie chcę, by Hidan się do mnie zbliżał –zakończył ninja z Iwy, wyrywając Sasoriego z zadumy. Z jakiegoś powodu to jedno zdanie dotarło do jego uszu.
          - Rozumiem. – Było to jedyne, co mógł teraz z siebie wydusić. Niesłuchał wywodu blondyna, więc nie był pewny, jak inaczej odpowiedzieć.
          Jego partner najwyraźniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Spuścił wzrok, wbijając go palce u swoich stóp. Nastało nieprzyjemne milczenie, które żadne z nich nie chciało przerwać. Ogień trzaskał wesoło w palenisku, podobnie jak ten wczorajszy. Hipnotyzował swoim blaskiem oraz tańcem przy każdym porywie wiatru.
          Na raz blondyn pomyślał, że jest to niechybnie forma sztuki. Jednak nie ma nic tak pięknego, jak to, co tworzy sama natura. Szybko zrehabilitował się za te myśli, postanawiając, że i samą matkę naturę prześcignie swą sztuką. Zerknął nad palenisko, na kompana naprzeciw siebie. Zauważył, iż oczy Sasoriego skierowane są wprost na jego twarz. Szybko spojrzał w prawo, udając, że usłyszał stamtąd jakiś dźwięk.
          - Sasori no Danna – zaczął Deidara, nie patrząc w jego stronę.
          - Mhm?
          - Może lepiej dzisiaj ja będę wartować, un – spytał wolno. – Bo ty znów zaśniesz i tyle z tego będzie, un.
          - Nie – zaprzeczył stanowczo rudzielec. – Bo jutro będziesz zasypiać, a ja ciebie nieść nie mam zamiaru!
          - Ale…
          - Nie…
          - Ale ja…
          - Powiedziałem już: N-I-E – zaparzył się lalkarz. – Której, cholera części tego słowa nie rozumiesz?!
          - Burej, un – odburknął blondyn, wstając i kopiąc jakiś kamień wgłąb lasu. Syknął cicho z bólu i począł podskakiwać na jednej nodze.
          - Cholerny kamulec, un! Z czego on był? Ze stali, un?!
          Podczas gdy Dei zajmował się wyklinaniem kamienia oraz rozpaczaniem nad swoją stopą, rudzielec wyjął z kieszeni w spodniach małą figurkę oraz nożyk. Delikatnie począł nacinać drewienko, nadając im odpowiednie kształty. Nie była jeszcze dobrze uformowana, więc spokojnie mógł się tym zajmować przy swym kompanie. Problem by nastał dopiero wówczas, gdyby blondynek zrozumiał, co figurka ma przedstawiać.
          - Przestań podskakiwać i prześpij się – od niechcenia rzucił Sasori, co o dziwo, chłopak wykonał, bez zbędnych komentarzy. Przed nimi kilkunastodniowa droga powrotna, więc lepiej wypoczywać, póki można.

          - Naprawdę sądzisz, że go znajdą, Liderze?
          - Oczywiście, że nie.
          Itachi rozszerzył oczy ze zdziwienia. W pokoju Peina nastała chwila ciszy, przerywana tylko skrobaniem coś na papierze. Przywódca Akatsuki wypełniał jakieś tylko sobie znane papiery, w które Uchiha nie miał zamiaru bardziej się zagłębiać. Obserwował chwilę ruchy pióra, którym posługiwał się Lider.
          - Więc po jaką cholerę ich tam wysłałeś? – Zapytał, nie mogąc wytrzymać Itachi.
          Rudowłosy chłopak uniósł głowę, by spojrzeć w oczy swemu rozmówcy.
          - A nie wolisz, jak panuje cisza, której nie przerywają wybuchy i wrzaski Deidary?
          Odpowiedź była oczywista. Jakby na to nie spojrzeć, kiedy w siedzibie nie ma blondyna, jest o niebo ciszej. Nikt nie wykrzykuje,nie słuchać wybuchów z każdego możliwego pomieszczenia, oraz nie trzeba uważać, idąc korytarzem, by nie wpadł na ciebie „wielki artysta”, który jak zwykle ucieka przed kimś w popłochu.
          - No niby racja, ale…
          - A tak tylko Sasori się z nim użera – zakończył.
          - Nie wiem, czy to był taki dobry pomysł.
          Pein zmrużył oczy. Wstał gwałtownie i obszedł swoje biurko, stając twarzą w twarz z czarnowłosym. Złapał go za podbródek i uśmiechnął się podle.
          - A może chcesz mi powiedzieć, że chciałeś mieć go na wyłączność – zaśmiał się wrednie.
          - Nic z tych rzeczy – warknął Itachi, odpychając rękę szefa,również mrużąc oczy. – Byłem po prostu ciekaw – dodał stojąc w drzwiach. – Nie interpretujcie moich słów zbyt pochopnie, Sir – dodał wychodząc i trzaskając drzwiami.
          Pein oparł się o swe biurko i uśmiechnął sam do siebie.
          - Słów może i nie – szepnął. – Ale zachowanie na pewno.
          Po tych słowach roześmiał się gromko.
[link] <--Rozdział II
[link] <--Rozdział III
[link] <--Rozdział IV
[link] <--Rozdział V
[link] <--Rozdział VI
[link] <--Rozdział VII
[link] <-- Rozdział VIII
[link] <--Rozdział IX
[link] <--Rozdział X

Rozdział I mojego opowiadanka o Akatsuki.
Można też je poczytać na [link] :)
Serdecznie zapraszam ^_^
Będę wdzięczna za każdy komentrarz :)
© 2008 - 2024 eanilis
Comments11
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Vesteil's avatar
Właśnie zaczęłom czytać to opowiadanie (jestem po lekturze Twoich krótszych dzieł;) i sądzę, że zapowiada się bardzo ciekawie.
W tekście jest kilka literówek, ale to sprawa marginalna.
Podoba mi się kreacja postaci artystów, ale kanoniczny Liderek też jest niczego sobie. xD
Idę czytać dalej, ta historia mnie wciągnęła :)