literature

Tesknota part III

Deviation Actions

eanilis's avatar
By
Published:
768 Views

Literature Text

Tęsknota part III




Nie minęło wiele czasu, jak rozmowa się rozkręciła. Pomimo trudnego początku, Akatsuki w końcu zaakceptowali Matta. Cieszyło mnie to. Z jakiegoś powodu pragnąłem, by go zaakceptowali. Może to dziwne, ale tak właśnie było! Lubiłem go… A to skutkowało tym, że chciałem by i moi przyjaciele go polubili. Byłem pewien, że odnalazłby się w naszej gromadzie. Przynajmniej tej, którą znałem pół roku temu. Teraz byli… Inni… Zmienili się!

A może to nie oni się zmienili, tylko ja? Przez moją chorobliwą tęsknotę? Za nimi, za Itachim… Może tak naprawdę oni pozostali tacy sami, niezmienni, a ja… Zmieniłem się zupełnie? Czy to możliwe? Sam już nie wiedziałem. Nie rozumiałem tego! Ale cóż miałem zrobić? Teraz wreszcie byli ze mną i musiałem to wykorzystać!

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Opowiadali mi jak toczyły się dni w szkole po moim wyjeździe, jak Pein wykłócał się z wychowawczynią, jak Kisame narzekał, że nie może się nauczyć na historię, jak Kakuzu obsmarowywał chemika, jak Tobi zawsze opuszczał lekcje poprzedzające jakikolwiek sprawdzian, by się na niego nauczyć, jak Konan zaginała na lekcjach swoją polonistkę, jak Sasor zasypiał na niemal każdej religii, jak Zetsu i Orochimaru podjudzali pozostałych do jakichś niecnych czynów, oraz jak Itachi ostentacyjnie pokazywał, co sądzi o nudnych obliczeniach na fizyce. Wraz z Mattem co chwilę pokładaliśmy się ze śmiechu. Nie tylko my… Wszyscy obecni tarzali się na kocach. Niemal płakaliśmy…

Jakże mi tego brakowało! Niemniej… Nadal nie mówili o wspomnianym wcześniej przez Sasora wypadku Itachiego. Nie przypominałem sobie także, by ktokolwiek wspomniał o tym w liście… Kilkakrotnie próbowałem nakłonić ich do tego, by opowiedzieli mi ową historię, ale momentalnie zmieniali temat. Odnosiłem wrażenie, że chcą coś przede mną zataić… Ba! Otwarcie to robili! Irytowało mnie to, jak jasna cholera! Co takiego się stało, że nie chcą mi powiedzieć?!

Po około czterech godzinach nieustannych rozmów, picia Coli, oranżad, soków, kilku piw, zagryzaniu chipsami, popcornem, kanapkami zrobionymi przez moją matkę oraz przeróżnymi słodyczami i ciastami, postanowiliśmy w końcu ruszyć swoje szanowne cztery litery, by pójść pozwiedzać. Nie obyło się także bez wcześniejszego przedstawienia mojego młodszego braciszka. Konan wyglądała na zauroczoną, jednak po pytaniu Hidana brzmiącym: "Chciałabyś mieć takiego maluszka?" mało nie wyszła z siebie. Później wszystko potoczyło się szybko: najpierw dostał liścia w twarz, a chwilę później Konan biegła za nim z jakimś badylem w ręku. Chyba urwała gałąź z drzewa… Nie upomniałem jej… Stwierdziłem, że wolę stać i nic nie mówić, gdyż pewnie sam bym wtedy dostał tym „kijaszkiem" po głowie…  A muszę dodać, że był sporej grubości. Ech… Biedne drzewko… Biedny Hidan…

Podczas drogi szliśmy jakby w parach. Pierwsi szli Konan z Mattem. Zauważyłem, że dość szybko znaleźli wspólny język. Naprawdę się z tego cieszyłem, choć zagadką było dla mnie takie szybkie zainteresowanie Konan jakąś osobą. Zwykle potrzebowała kilku dni nim zaczynała ufać obcej osobie. Może tym razem poszło tak szybko, bo dużo jej o nim pisałem? A może dlatego, że Matt jest tutaj moim jedynym przyjacielem, kiedy ich nie ma? Nie wnikałem. Liczyło się to, że tu są i wszyscy wyglądają na zadowolonych.

Za nimi szli Kakuzu i Tobi, wesoło ze sobą rozmawiając i trzymając się za ręce. Naprawdę nadal ciężko przyswoić mi fakt, iż ta dwójka jest razem. No nic – świat jest pełen niespodzianek i nawet nie wiemy kiedy się na nie możemy natknąć…

Następni byli Zetsu, Orochimaru i Kisame. Prowadzili zawziętą rozmowę na temat jakiejś gry komputerowej, o której wcześniej nie słyszałem. Cóż… Odkąd się tu przeprowadziłem, nie interesowałem się tym za bardzo. Ciągle miałem coś do roboty, a jeśli nie, to albo grałem na gitarze, albo siedziałem ile mogłem z Mattem.

                Przede mną szli wspólnie Pein, Sasori i Hidan. Nim zdążyłem zrozumieć na jaki temat trwa ich konwersacja, zatopiłem się we własnych myślach. Widząc ich wszystkich razem, nie mogłem nie zacząć myśleć o tej jedynej osobie. Jedynej, która nie przyjechała, a na której najbardziej mi zależało. Mimo wszystko nadal nie mogłem uwierzyć, że jest z Peinem. Zazdrościłem. To tak cholernie bolało. Przecież obiecywał! Przysięgał, że do mnie przyjedzie, że szybko się spotkamy i co? Najpierw czekałem pół roku, by w końcu się dowiedzieć przykrej prawdy, mówiącej, iż tak naprawdę osoba, którą kocham ma i miała mnie gdzieś.

                Kiedy Pein powiedział o tym, miałem pustkę w głowie. Pierwszy szok, a następnie smutek i w końcu rozpacz. Sam się zastanawiam jakim cudem powstrzymałem się od łez, a w dodatku wymusiłem uśmiech na twarzy. A teraz razem idziemy oprowadzić ich po miasteczku.
                Byłem tak zaprzątnięty swymi myślami, że nawet nie zauważyłem, że już od dobrych kilku minut Pein zrównał ze mną swój krok. Dopiero kiedy dźgnął mnie pod żebro, ocknąłem się z transu i spojrzałem na niego półprzytomnym wzrokiem.

- Mam wrażenie, że jesteś jakiś nieobecny – zagadnął mnie z przyjacielskim uśmiechem.

Przekląłem w myślach. Najpierw mi zabiera chłopaka, a potem się o mnie zamartwia? Powinien się udławić tym uśmiechem.

- Zamyśliłem się – odpowiedziałem, siląc się na pogodny wyraz twarzy. Nie dam po sobie poznać zazdrości. Nie ma mowy. W końcu, przecież Pein nie mógł wiedzieć, co czuję do Itachiego, a Itachi na pewno mu nie powiedział o naszej wspólnej nocy, prawda?

Ogarnęła mnie niewielka panika z powodu tych myśli. A jeśli Itachi mu powiedział? Jeśli tak naprawdę kpił sobie ze mnie, a potem wszystko powiedział Peinowi, by wspólnie mnie wyśmiać? Nie! To niemożliwe! On taki nie jest! Nie zrobiłby tego! Muszę uspokoić myśli, uspokoić siebie.

Wziąłem głębszy oddech i już po chwili zdołałem wyciszyć szalejące myśli. Począłem myśleć bardziej trzeźwo. Po kilku sekundach rozmawiałem z Peinem już o niebo luźniej. Wypytywałem o to, co robili

Wraz z Mattem zabraliśmy ich do lasu. Chciałem, by obejrzeli pewne źródło, przy którym zawsze było spokojnie, cicho i przyjemnie. Obaj raz na dwa tygodnie chodziliśmy tam, by odpocząć od codzienności. Częściej nie mieliśmy możliwości z powodu odległości dzielącej nas od owej oazy. Znajdowała się w lesie na drugim końcu miasta. Mało pocieszająca perspektywa.

Z uśmiechami na twarzy dotarliśmy do miejsca docelowego. Głuche „woooow" przetoczyło się przez usta mych przyjaciół, kiedy wraz z szatynem wyciągnęliśmy ręce, robiąc krok w tył, każdy w innym kierunku, prezentując zarazem źródełko. Czyli tak jak się spodziewałem – spodobało im się. I nic dziwnego! Sam byłem oczarowany tym miejscem, kiedy Matt zaprowadził mnie tu po raz pierwszy. Dupek prowadził mnie przez pół miasta i las z zawiązanymi oczyma, mówiąc, że to niespodzianka. Pfi! Mógł sobie darować! Tym bardziej, że była to zima i było ślisko. Pamiętam, że kilka razy się poślizgnąłem, z czego trzy razy mało nie upadając i nie wybijając sobie zębów. Podczas wędrówki miałem zamiar go zabić, kiedy odwiąże mi oczy. Jednak, gdy już to uczynił, nie mogłem oderwać oczu.

Mały strumyczek, wypływający z niewielkiego źródełka, płynący w dół, wzdłuż ciągnącego się lasu. Zbiornik był otoczony kilkoma sosnami oraz wierzbą i dwoma modrzewiami. Zimą wszystko to przyprószone było białym puchem, tafla wody zamarznięta i tylko strumyczek sączył się powoli pod zamarzniętym lodem. Przyznam szczerze, iż niewiele piękniejszych widoków dane mi było oglądać.

Akatsuki, widząc to wszystko, pomijając oczywiście śnieg, którego latem nie ma, za to mogąc podziwiać mnóstwo zieleni, natychmiast zgodnie stwierdzili, że to świetne miejsce na zrobienie kilku wspólnych, zapewne dość zabawnych zdjęć. Nie oponowałem, bo i po co? Fakt, że są tu ze mną i cieszą się z tego, co i ja sprawiał, że chciałem skakać z radości. I wkrótce skoczyłem, a raczej zostałem do tego zmuszony. Szkoda tylko, że nie ze szczęścia. Hidan, Tobi i Sasor zaczęli mnie gonić, wrzeszcząc, że wrzucą mnie do wody. Kiedy to zapowiedzieli, zbliżając się wolno w moim kierunku, grzecznie odpowiedziałem, że to nie wchodzi w grę, gdyż nie mam ochoty być mokry. Nie ustąpili.

Przez dobre kilka minut biegałem w kółko jak wariat, starając się ich przekrzyczeć, wyjąc o pomoc do pozostałych. Ci tylko stali i uśmiechali się wrednie. Koniec końców zaciągnęli mnie w tak zwany „kozi róg". Byłem między młotem a kowadłem, gdzie tym pierwszym byli moi drodzy znajomi, a drugim - źródło, tuż za mną. No i cóż? I spróbowałem dać susa w prawo, by uciec przed tymi szaleńcami. Niby się udało, ale Oro podstawił mi haka. Padłem na ziemię jak długi, a nim zebrałem siły by wstać, poczułem, jak cztery osoby chwytają mnie za kończyny. Pohuśtali mną, by po doliczeniu do trzech wrzucić mnie wprost w środek tafli.

Runąłem w dół, mocząc się od stóp do głów. W miarę szybko wypłynąłem na powierzchnię. Choć wyglądało niepozornie, to jednak było głęboko. Zakryło mnie całego i jeszcze nie czułem dna… Patrzyłem na stojących najbliżej, będących mymi oprawcami. Czwartym okazał się tek cholerny zdrajca, Matt! Przysięgam, że tego pożałuje! Oj sroga będzie kara, bardzo sroga!

Dopłynąłem do brzegu, słysząc jak nadal pokładają się ze śmiechu, wyszedłem z wody i obrzuciłem ich morderczym wzrokiem. Nim coś powiedziałem, największy ze zdrajców podszedł do mnie i siląc się na polski akcent powiedział:

- I jak?Chłodniej?

- Tak – warknąłem, nie patrząc na niego, tylko wykręcając włosy, by spłynęła z nich woda. – Orzeźwiłem się za wszystkie czasy.

Odszedłem kawałek i położyłem się na trawie w słońcu opodal Kisame. Byłem zły.

Pozostali rozsiedli się obok i znów rozpoczęli jakieś wesołe rozmowy. Chyba nie powinienem się obrażać, kiedy do mnie przyjeżdżają, ale… Ale naprawdę się wkurzyłem. Zwłaszcza na szatyna, który oczywiście siadł najbliżej mnie. Nie powiedziałem mu wprost, że jestem zły, za to ostentacyjnie go olewałem.

Zleciała nam kolejna godzina, nim ruszyliśmy w drogę powrotną na obiad. Po drodze nadal byłem naburmuszony i odsuwałem się, kiedy Matt starał się mnie przytulać w ramach przeprosin. Też mi coś! Chcesz przeprosić, to dawaj lody! Zaśmiałem się na samą myśl. Chociaż, znając go to pewnie by to zrobił. No nieważne.

Po powrocie siedliśmy wspólnie na dworze. Kochana mamusia zrobiła nam spaghetti. Każdy dostał sporą porcję i zaczął pałaszować. Po obiedzie, najedzony i przebrany już w suche ubrania przestałem się gniewać na przyjaciela z Niemiec. Do końca dnia nie wychodziliśmy już nigdzie. Siedzieliśmy w domu, grając to na konsolach, to w karty, to w jakieś gry planszowe, czy twistera. Muszę przyznać, że wbrew pozorom był to całkiem udany dzień.

Wieczorem, kiedy wszyscy rozeszli się do wyznaczonych pokoi, ja zamknąłem się w swoim lokum w piwnicy. Dopiero kiedy zostałem sam poczułem powrót przytłaczającej pustki. Na stole w mojej samotni leżało zdjęcie, na którym byłem wraz z Itachim, tuląc go z uśmiechem. Sam też się śmiał. Pamiętam, że zdjęcie zrobiono, jak byliśmy w wesołym miasteczku.

Westchnąłem ciężko. Naprawdę mi go brakuje. Nie mógł chociaż przyjechać, by pogadać? Nieważne, czy woli Peina, czy nie, nadal przecież się przyjaźnimy, prawda? A może nie? A może to tylko ja mam takie wrażenie, a w rzeczywistości nie łączą nas już żadne więzi?

Opadłem plecami na łóżko, tuląc do piersi zdjęcie. Tak bardzo chciałbym się teraz w niego wtulić, poczuć jego delikatny zapach, który za każdym razem mnie otumania. Dotknąć delikatnej, gładkiej dłoni, tak ciepłej i przyjemnej. Spojrzeć w te czarne oczy, tak głębokie, że można w nich utonąć, zagubić się…

Kurwa! Kocham go! Kocham i już! Co mogę zrobić?! Zależy mi na nim i nic na to nie poradzę. Gdyby tu był… Sam jego widok sprawiłby, że uśmiechałbym się jak idiota, nieważne, czy sam powiedziałby mi, że jest z Peinem, czy nie. Cieszyłbym się, że mogę go ujrzeć, usłyszeć jego głos…

Do dupy, cholera!

W piżamie, w której przebywałem już od pół godziny, położyłem się na łóżku, przykryłem kołdrą i postanowiłem przespać się choć trochę. Niech diabli wezmą wszystkie moje pieprzone myśli. Mam dość! Mam dość tej odległości dzielącej mnie od tego, kogo kocham. Niech diabli porwą Peina i jego głupi uśmiech! Czemu cholera, to zawsze ja muszę mieć najbardziej przejebane?! Nienawidzę tego! Nienawidzę swojego życia!

Nim się obejrzałem, Morfeusz objął mnie swymi ramionami ciągnąc w stronę krainy snów. Odpływałem, wciąż myśląc o Itachim. Później już tylko śniłem. O nim i o tym, że mówi mi, że mnie nienawidzi, że nie chce mnie widzieć i znać. Wytykał mi wszystkie moje wady, porównując je do zalet rudego.

Tej nocy zdecydowanie źle spałem, wciąż się budząc i żałując wszystkiego, co możliwe.



Kolejne dni niewiele różniły się od pierwszego. Wciąż się wygłupialiśmy, śmialiśmy, przekrzykiwaliśmy, by dojść do głosu. Matt cały czas przesiadywał z nami. Już po dwóch dniach przywykli do jego towarzystwa i zaakceptowali jako jednego z nas. Chyba widzieli, że naprawdę go lubię i nie mieli nic przeciw temu. Zresztą – dla każdego był miły, stale wesoły i tryskał energią. Krótko mówiąc – idealnie pasował do naszej, już i tak licznej gromadki. Nawet Hidan starał się ignorować spojrzenia, jakie Konan rzucała w stronę szatyna. Przyznam się, że nawet mnie to zainteresowało. Ale on chyba nie był zainteresowany, bo choć zachowywał się przy niej swobodnie, nie traktował jej jak kogoś specjalnego. W sumie… To jeszcze nigdy nie widziałem go z żadną dziewczyną. Jak pozostali wrócą do siebie, będę go musiał o to wypytać, bo dupek pewnie nie mówi mi wszystkiego!

Czwartek spędziliśmy na basenie. Cały dzień w Aquaparku wszystkim wydał się zbawczym pomysłem z powodu pogody na dworze. Trzy wielkie zjeżdżalnie oraz czwarta, niemal pionowa, w dodatku cała czarna wewnątrz naprawdę zachęcały do zabawy. Było tam też wiele innych rozrywek. Jednym z ciekawszych zajęć w wodzie była „walka kogutów", którą urządziliśmy sobie na głębszej wodzie. Chętni do zabawy podzielili się na pary które wyglądały następująco: Tobi z Hidanem, Sasori z Peinem, a ja z Mattem, który praktycznie zmusił mnie do tego. Początkowo nie miałem ochoty na te przepychanki. Wolałem szaleć na zjeżdżalniach jak Zetsu i Kakuzu, pływać z Kisame albo siedzieć w jacuzzi z Konan i Orochimaru. Jednak szatyn nie dawał za wygraną i marudził mi nad uchem póki się nie zgodziłem.

Ostatecznie, zaprawiony w boju, uległem. Ba, nawet przejąłem inicjatywę! Wdrapałem się na ramiona przyjaciela, Tobi wlazł na Hidana, a Sasor na Peina. Wszyscy najpierw się do siebie szczerzyliśmy. Byłem ciekaw, co powie ratownik, jak to zobaczy, ale nic nie powiedział. Skorzystaliśmy z sytuacji i kiedy krzyknąłem „do ataku", wyciągając w przód prawą dłoń, niczym Bonaparte na koniu, Matt ruszył na przeciwników. Najpierw siłowałem się z brunetem, ale po dwóch sekundach obaj rudzi nam w tym przeszkodzili, nacierając na nas z drugiej strony. Zarządziłem odwrót taktyczny!

Walka ogólnie trwała dobre dwadzieścia minut, póki wszyscy nie opadliśmy z sił. Wówczas powróciliśmy do biegania po schodach na zjeżdżalnie wodne, przepychając się z jakimiś małolatami po drodze, by być pierwszymi w kolejce.

Tego dnia obiad zjedliśmy w restauracji, mieszczącej się na basenie. Odczekaliśmy pół godziny i wróciliśmy do wodnych szaleństw. Udało mi się nawet zaciągnąć Konan ze sobą na tę „przerażającą czarną dziurę", jak nazwała pionowy zjazd. Po tym przyrzekła, że nigdy więcej nie pójdzie ze mną wygłupiać się na zjeżdżalniach. Nie rozumiem dlaczego? Tyłka sobie nie obiła – spadła na mnie. Ale i tak było fajnie! No, może poza faktem, że jeden dzieciak podszedł do mnie, jak siedzieliśmy po obiedzie i przy wszystkich spytał mnie bezczelnie: „A dlaczego pani nie ma piersi?". Po wściekłości, jaka mnie wtedy ogarnęła, chłopak poznał, że szykuje się na wybuch i ulotnił, nim zdążyłem coś powiedzieć. Sam umknąłem na dobre piętnaście minut do łazienki, póki pozostali nie przestali płakać ze śmiechu na mój widok. Byłem pewien, że będą się nabijać przez cały pobyt tutaj…

Tego wieczoru także rozmyślałem o Itachim. O ile za dnia staram się o nim nie myśleć ilekroć spojrzę na Peina, o tyle wieczorem, przed snem, ogarnia mnie takie poczucie samotności, jakiego nie czułem nigdy wcześniej. Nawet czekając na nich, nie czułem się tak samotny. Dlaczego? Może dlatego, że miałem jeszcze wtedy nadzieję, że tęsknota, którą czuję w końcu minie, choćby i na kilka dni. I co? I ta cała nadzieja poszła w diabły! Tyle mam z czekania na niego z utęsknieniem, niczym wierny kundel na swego pana! Wiem, jestem głupi, ale przecież nie można pstryknąć palcami, by zmienić swoje uczucia, prawda?

W piątek zaciągnąłem ich na zwiedzanie ośrodków kulturowych. Matt opowiadał historię różnych wiekowych budynków, a ja ewentualne nieścisłości tłumaczyłem na ojczysty język. Fakt faktem – szatyn szybciej i pewniej mówi po niemiecku niż polsku. I tak jestem mu wdzięczny, że tak się sili, by cały czas mówić przy pozostałych w naszym języku lub w angielskim… Tego dnia na obiad wstąpiliśmy do pizzerii, a następnie do muzeum, gdzie siedzieliśmy do wieczora. Po powrocie do mojego domu znów zajęliśmy się wygłupami, grami i innymi bzdurami, które w danych chwilach wpadały nam do głów. Chcieli się nawet bawić w chowanego, ale uznałem, że to chybiony pomysł. Ze mną i tak by nie wygrali. W odróżnieniu do nich, za dobrze znam ten dom!

W sobotę uparli się, by pójść na zakupy. Każdy chciał kupić sobie jakąś pamiątkę. Po dwóch godzinach łażenia po sklepach i przyglądania się, jak robią zdjęcia praktycznie wszystkiemu, co zobaczą, oznajmiłem im, iż zachowują się jak japońscy turyści. Wnet zacząłem żałować. Momentalnie uśmiechnęli się jak wariaci i poczęli udawać wcześniej wspomnianych. Tak, to było przegięcie z ich strony, ale za dobrze ich znałem, by nie wiedzieć, że tego nie zrobią. W końcu – człowiek też potrzebuje rozrywek i pośmiania się z głupszych od siebie, prawda?

A poważnie mówiąc, znudziło im się po pół godzinie, kiedy ludzie przestali ich wytykać palcami. A szkoda. Zabawnie było obserwować, jak Tobi podbiega do każdego napotkanego przechodnia, piszcząc „Tobi chce z tobą zdjęcie!" lub „Zrób sobie zdjęcie z Tobim!". Najwięcej jednak zdjęć mieliśmy wspólnych. Otwarcie zażądałem od nich każdego zdjęcia. Też chcę mieć pamiątkę z tych ich odwiedzin!

Wieczorem wszyscy wybraliśmy się do jednego z klubów. Jedynego, w jakim non stop puszczano rocka! Uwielbiałem go! Szkoda, że jedyny taki w mieście. Przywodził mi zawsze na myśl utęsknione Róże, w których tak świetnie się bawiłem z całą ekipą. Tam to dopiero był klimat!

Niedziela minęła spokojnie, jak na takową.  Zapewne dlatego, że do domu wróciliśmy kilka minut po szóstej. Wszyscy spali do szesnastej, a później leczyli kaca. Ja oczywiście zostałem zbesztany za całokształt przez kochaną mamusię, ale niespecjalnie się przejąłem. Przecież to nie moja wina, że tak chlali, ale ona uznała, iż właśnie moja. Ech. Było gadanie, że ich nie pilnowałem, że to przecież moi goście, że powinienem być ostrożniejszy… I że matka Matta dzwoniła do niego, ale on nie odbierał, więc w końcu zadzwoniła do mojej, wypytując, czy tutaj się znajdował. Ta powiedziała, że tak, i że śpi, co oczywiście było nieprawdą. I właśnie za to, że on nie odebrał, ja zebrałem wykład o odpowiedzialności. Życie jest niesprawiedliwe! Ale czego się nie robi dla przyjaciół?

Pomimo usilnych prób, kaca leczyliśmy aż do północy. Wówczas już nikomu nie chciało się nigdzie iść. Wzięliśmy więc twistera i zaczęliśmy grać. O ile z początku było spokojnie, o tyle po tym, jak się rozkręcili, wychodziły nam coraz to bardziej nieprzyzwoite pozy. Chyba wolałbym o większości z nich nie pamiętać. Później w ruch poszedł chińczyk. Podzieliliśmy się na dwie grupy (Matta już z nami nie było, a Oro i Kisame nie chcieli grać, a stwierdzając, że są już zbyt śpiący, udali się do swoich pokoi) i ustaliliśmy, że temu, kto wygra, reszta stawia mu piwo. Pozostali mieli z siebie zdjąć tyle ubrań, ile niżej miejsc zajęli, to znaczy: za drugie – jedną część garderoby, za trzecie – dwie i tak dalej.

To się nazywa motywacja do gry planszowej! Każdy chciał mieć pierwsze miejsce, a nikt ostatnie. Zaciekła walka, eliminacja wrogów - to wyglądało bardziej jak wojna, niż jak gra towarzyska. Udało mi się zająć trzecie miejsce. Ostatnie zajął Pein, przed nim był Hidan, wcześniej Sasori. Tobi był piąty, przed nim Zetsu. Ja z miejscem trzecim, mnie wyprzedził Kakuzu. I oczywiście – Konan orżnęła nas wszystkich. No i przyszła kolej na karę.

Kakuzu zdjął swoją bluzkę i nic sobie z tego nie zrobił. Ja wycwaniłem się zdjęciem obu skarpetek. Każdemu jakoś udało się zostać w spodniach, prócz… Hidana i Peina. Najgorszym faktem było to, że obaj, by dokończyć karę, musieli zdjąć swoje bokserki. Kiedy to dostrzegliśmy, wszyscy prócz Konan wybiegli momentalnie z pokoju. Ona natomiast orzekła, iż dopilnuje wypełnienia kary… Wolę nie wiedzieć, czemu tak jej na tym zależało. Cieszyłem się, że udało mi się uniknąć ślepoty, która niechybnie by mnie dopadła, po ujrzeniu ich obu nago!

Zastanawiałem się, jak jedyna dziewczyna w naszej ekipie to robi, że zawsze uda jej się wygrać akurat wtedy, kiedy jest zakład o rozbieranie się. Z takimi myślami byłem gotów kłaść się spać, jednak znów zostały one przerwane przez rozważania o długowłosym brunecie. Kurwa! Czy ja kiedykolwiek się obudzę z tego transu? Czemu muszę o nim myśleć, kiedy jestem sam?! I nawet nie mam komu się z tego wyżalić… Szlag by to!

W poniedziałek także wstaliśmy dość późno. Przed obiadem zdążyłem im pokazać, gdzie się uczyłem podczas ostatniego semestru. I właśnie wtedy zeszliśmy na temat szkoły. Beztrosko gawędziliśmy o starych dobrych czasach, kiedy jeszcze uczyłem się w tym samym mieście, co oni. Jedynie nasz drogi rodowity Niemiec nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Przysłuchiwał się nam uważnie, starając się zrozumieć wszystko, co mówimy. Z jednej strony było to trochę chamskie w odniesieniu do niego. Nie ważne ile by nie słuchał, nie mógł zrozumieć, z czego się śmiejemy i żartujemy, toteż siedział cicho, przysłuchując się rozmowie. Było mi trochę głupio z tego powodu, ale co zrobić?

Tego wieczorutak że wybraliśmy się do klubu, tym razem, na życzenie Tobiego i Zetsu, do innego. Najważniejsze, by byli zadowoleni! Tylko dlaczego znów wróciliśmy nad ranem, ledwo przebierając nogami i niemal zataczając się na chodniku? I znów spaliśmy pół dnia, budząc się dwadzieścia po trzeciej po południu. Rany! Horror!

Kiedy zdałem sobie sprawę, że to już wtorek, coś mnie uderzyło. Wówczas zrozumiałem, że następnego dnia już wyjeżdżają, a ja nawet nie zdążyłem dobrze się nimi nacieszyć! Tyle jeszcze rzeczy było do zrobienia, tyle tematów do omówienia, a oni już muszą wracać?! Dlaczego?! Znów będę niemal umierał, zastanawiając się, co robią i pragnąc być z nimi!

Nieco zmarnowany z powodu nagłego przypływu negatywnych myśli, wszedłem do kuchni, po której krzątała się już czcigodna matula. Widząc moją nieszczęśliwą minę, postanowiła spytać co mnie męczy.

- Dei, kochanie – zaczęła pieszczotliwie. – Co się stało?

Spojrzałem na nią smutno.

- Jutro jadą…

Nie musiałem dodawać nic więcej. Zwyczajnie zwiesiłem głowę, a ona rzuciła robotę, by podejść do mnie i przytulić, by dać do zrozumienia, że wszystko jest dobrze. Tylko czemu czułem, że nie jest i nie będzie?

- Jeszcze nie pojechali, a ty już tęsknisz? – Spytała delikatnie, głaszcząc mnie po głowie. Przytaknąłem. – Cały ty – zachichotała.

- Czemu nie posiedzą jeszcze kilka dni, un? – Spytałem bardziej siebie, niźli matkę.

Poczułem, jak mocno mnie ściska, po czym spytała spokojnie.

- A może teraz ty byś do nich pojechał na kilka dni?

Zmarszczyłem brwi, trawiąc jej słowa. Chyba coś źle zrozumiałem. Spojrzałem na nią, marszcząc czoło i starając sobie poukładać to, co właśnie zaproponowała. Ja? Miałem jechać wraz z nimi? Miałem spędzić kilka dni w rodzinnym mieście? Z nimi? Nadal wygłupiając się i śmiejąc z każdej drobnostki?

- Co proszę? – Spytałem, będąc pewnym, iż się przesłyszałem. Tak. Na pewno mam omamy słuchowe i słyszę to, co chcę usłyszeć.

- No, jeśli nie chcesz – odpowiedziała, wzdychając, dając mi jasno do zrozumienia, iż omamów słuchowych NIE MAM!

- Jasne, że chcę! – Krzyknąłem, podrywając się na równe nogi. Ja?! Miałbym nie skorzystać z takiej okazji?!

- Dobrze – uśmiechnęła się wesoło. – To zanim się za bardzo podniecisz, spytaj ich, czy będziesz tam miał gdzie spać. – Puściła mi perskie oczko i wróciła do garów.

Oniemiałem. Albo ze mną jest gorzej i śnię na jawie, albo moja matka została podmieniona przez obcych i tak naprawdę to mały kosmita, siedzący w kokpicie, który jest głową i sterujący wielkim robotem, wyglądającym jak moja mamuśka. Pokręciłem szybko głową. Oglądam za dużo science fiction…

Nie myśląc już wiele, poleciałem, niczym torpeda przez kuchnie, wpadając wprost do przedpokoju i rzucając się na schody. Pozostali mieli siedzieć teraz w moim pokoju, więc tam też się skierowałem. Wpadłem jak pershing, potykając się o leżącego na ziemi Zetsu i lądując na nim i Kisame, leżącym tuż obok. Pomimo upadku, nadal miałem banana na twarzy. Szeroki uśmiech nie chciał mnie opuścić. Błagam, niech ktoś z nich mnie przygarnie!

Nim zdążyli spytać, czy wszystko ze mną w porządku, jak najęty zacząłem opowiadać im, co przed kilkoma sekundami zaszło w kuchni. Mówiłem tak szybko, że sam siebie nie zrozumiałem. Byłem zbyt podekscytowany. Swój monolog zakończyłem jednym zdaniem:

- … i co wy na to?

Rozglądałem się z uśmiecham na patrzących na mnie dziwnie przyjaciół. Nikt się nie odzywał. Ponownie zmarszczyłem brwi. Proszę o tak wiele?

- Dei – zaczął Sasori ze znudzeniem. – Powiedz to wszystko jeszcze raz, ale… Tym razem co najmniej dwa razy wolniej. Proszę – Dodał.

Posłuchałem. Ponownie wszystko wyrecytowałem, tym razem wolno, spokojnie, starając się nie przyspieszać. Słuchali uważnie, z każdym moim słowem, uśmiechając się coraz szerzej. Już byłem pewien, że oni także chcą mnie tam porwać. Znów chciałem skakać ze szczęścia, niczym jakiś idiota. Dobra, nie czarujmy się. I tak jestem idiotą, ale chciałem po prostu pokazać, jak bardzo się z tego cieszę i jak cholernie mi na tym zależy!

Stałem i przyglądałem się im z oczekiwaniem. Nim ktokolwiek odpowiedział, znów leżałem na ziemi, tym razem przygniatany Tobim, który rzucił się na mnie radośnie, a po słowach Oro, brzmiących „Kanapka na Deia!", byłem naprawdę gnieciony przez ciężar rzucających się raz po raz ciał. Nawet nasza kochana Konan się przyłączyła na sam koniec. Szczęście, że zeszli, nim straciłem resztki tchu!

- Podstawowe pytanie – zacząłem, kiedy pomogli mi ponownie wstać. – Mogę liczyć na lokum u kogoś z was, czy mam sobie rezerwować hotel?




A teraz pytanie w Waszym kierunku. Według Was też(tak jak wg Deia) Matt ma potajemnie skrywaną dziewczynę? XD Czekam na Wasze odpowiedzi!
Drodzy Państwo! Oto kolejna część tęsknoty. Napisana dwa tygodnie temu, ale z powodu trudnej sytuacji z łącznością ze światem nie miałam jak dodać. Mimo to - nareszcie się ukazało! Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta t(f)wórczość i nie zganiacie mnie za tak długa nieobecność. Na swą obronę dodam, że kończę pisać "Grę" rozdział II, "Delikatny Wiatr" część III, "Akatsuki School Years" rozdział III, zaczynam "Sacrum" rozdział II i muszę spisać trzy oneshoty. Jak widzicie - nie opierdalam się. Kiedy wena jest, pracuję. Prócz tego (MIMO WSZYSTKO!) studiuję i (MUSZĘ, BO CIĘŻKO) uczę się -. -'''

Staram się, staram. Naprawdę. Jeszcze doszło mi to, że napisałam trochę do wymienionych wyżej, ale... Ale po przeczytaniu wydało mi się bezsensowne i usunęłam (łącznie poszło się jebać jakieś 7 stron >_>''';).
I ostatnia informacja:

Z powodu braku zainteresowania drugim blogiem - usuwam go!

Nie, nie będę olewać tamtych opowiadań. W przyszły poniedziałek przerzucę je na tego bloga i tutaj już wszystko będę prowadzić. Wiem, trochę mam bałagan. Muszę pouzupełniać linki, więc na razie zostawiam Wam Szeroką Listę, byście się nie pogubili.
© 2009 - 2024 eanilis
Comments25
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
chika-seki's avatar
xDDDDDDDDDDDDD mame DEia porwali kosmici *.* też tak chce ~!!!!!!! i jeśli chodzi o Matta to lepiej żeby był homo xDD