literature

'Zdarzenie'

Deviation Actions

eanilis's avatar
By
Published:
3.6K Views

Literature Text

                                                  "Zdarzenie"*[SasoDei]





          Chłopak szedł w deszczu. Zaledwie kilka minut temu uciekł z domu. Ciągłe kłótnie z babcią - jego jedyną rodziną były zmorą, która dręczyła go o każdej porze dnia i nocy. Miał już tego dość. Jako nastolatek przeżywał okres buntu, a babka wciąż mu coś wypominała, wciąż powtarzała, jak powinien się zachowywać, czego nie robić, z kim zadawać… Miał tego serdecznie dość.

          Początkowo prosił, później ignorował, następnie się kłócił, wygrażał, a teraz? Uciekł. Jak tchórz. Ale czuł, że jego skołatane nerwy nie przetrwają dłużej tej udręki. Musiał to zrobić. I zrobił.

          Wolnym krokiem przemierzał kolejną alejkę w parku. Włosy i spodnie, na które spływała woda z czarnej skórzanej kurtki były już kompletnie przemoczone. Dłonie ukrył w kieszeniach kurtki, w uszach brzmiały rytmy ulubionych piosenek, których słuchał z mp3 - prezentu, który dostał w zeszłym roku na swoją osiemnastkę od babci. Wtedy jeszcze był w okresie ignorowania niektórych z jej zasad…

          Spojrzał w górę, w niebo, skąd spadały miliony kropel. Uciekł z domu… I co dalej? I tyle… Nie ma dokąd pójść .Do kumpli? Których? Itachi? Z bratem i kuzynem został zmuszony do wyjazdu rodzinnego. Kakuzu? Pojechał na jakieś swoje comiesięczne szkolenie do bankowości… Pein? Pewnie siedział ze swoją dziewczyną -  Konan. Hidan? Zapewne upija się w jakiejś knajpie, gdzie później spędzi całą nadchodzącą noc…

          Westchnął. Czuł się samotny, opuszczony. Zwykle niby odgradzał się od reszty, budował niewidzialny mur, ale… Ale zawsze mógł być z nimi… Zawsze mógł liczyć na ich pomoc. Nie tym razem.

          Kopnął jeden z koszy na śmieci, który akurat mijał. Był wściekły. Na siebie, na babkę, na kumpli. Dlaczego właśnie on musiał przez to przechodzić?! Dlaczego on musiał dostawać takie baty od życia?

          Kiedy był dzieckiem jego rodzice zginęli, zamordowani przez jakiegoś złodzieja, który późną nocą włamał się do sklepu. Pech chciał, że wracali właśnie do domu od matki jego ojca – babci, od której teraz uciekł. Widzieli, jak opuszczał sklep. Mężczyzna także ich widział. Nie krzyczał nic. W akcie rozpaczy, że mogliby go rozpoznać i został by złapany oddał kilka strzałów. Trafił ojca, potem matkę. Nie dożyli przyjazdu pogotowia, które wezwał jakiś staruszek, mieszkający nieopodal.

          Tak, stracił rodziców, kiedy miał trzy lata. Oni umierali, leżąc na ulicy, a on smacznie spał w domu w swoim łóżku. O całym zdarzeniu dowiedział się z samego ranka od babci. Tej, która od kilku lat doprowadzała go do białej gorączki.

          Przemierzał dalej ulice. Deszcz powoli się przerzedzał, aż w końcu całkiem przestał padać.

          Przechodził koło starego, rozsypującego się budynku. Kiedyś miał to być hotel, jednak z braku funduszy zaniechano jego dalszej budowy. Teraz, od co najmniej siedmiu lat, znajdował się w stanie surowym. Nikt się nim nie interesował. No, może za wyjątkiem ćpunów, pijaków, czy dzieci EMO, które cięły się tam, nie mając lepszego miejsca. Tak – tam zwykle panował spokój i cisza. Cisza, która teraz została przerwana.

          - Przestańcie!

          Sasori stanął jak wryty, słysząc płaczliwy głos. Ze zdziwieniem spojrzał na budynek będący źródłem krzyku. Czekał, zastanawiając się, czy usłyszy coś jeszcze. Zdjął słuchawki.

          Czyżby się przesłyszał? Czy tak naprawdę niczego nie słyszał? Uroił sobie owy krzyk?

          Poczuł dreszcze na plecach, słysząc rozchodzącą się echem szamotaninę oraz czyjeś jęki bólu. Co robić? Co robić?! CO ROBIĆ?! Iść sprawdzić, co się dzieje? Pomóc, czy nie?

          Nie chciał się mieszać w sprawy innych ludzi, ale… Pomyślał o swoich rodzicach. Babcia kiedyś wspominała, że gdyby tamtego dnia ludzie, mieszkający nad sklepem, zareagowali wcześniej, nadal miałby matkę i ojca… Przeżyli by i byliby teraz z nim… W domu…

          Zaklął pod nosem, nie wierząc, że to robi. Ciekawość i myśl, że ktoś, kto potrzebuje pomocy, może skończyć jak jego rodzina, sprawiły, że ruszył z miejsca. Obszedł ogrodzenie, poszukując wejścia na teren budowy. Znalazł rozwaloną bramę, przez którą natychmiast się przecisnął. Podszedł do wejścia bez drzwi. Już na wstępie usłyszał, to co przed wkroczeniem na teren planowanego hotelu. Serce kołatało w piersi jak oszalałe, puls znacznie przyspieszył, a na plecy wstąpił zimny pot. Przełknął ślinę przez zaciśnięte gardło.

          Powoli szedł, przemierzając długie korytarze. Szukał ludzi, którzy się tutaj znajdowali.

          Ktoś zaczął się śmiać. Zdołał rozróżnić trzy, może cztery głosy. Nie rozpoznawał słów, echo za bardzo odbijało się po pustych pomieszczeniach. Wiedział jedno. Z kogoś szydzą. Kogoś wyśmiewają.

          Poczuł, jak gotuje się ze złości. Sam w szkole często był obiektem kpin, głównie z powodu swego dość niskiego wzrostu. Nadrabiał to jednak innymi cechami. Mimo wszystko, był dobry w niektórych sportach oraz dziedzinach sztuki.

          Z nowymi siłami i odwagą, ruszył przed siebie, tym razem śmielej szukając osób będących w budynku. Słyszał, jak z jego każdym krokiem głosy stają się głośniejsze. Wszedł na piętro. Dotarł do źródła. Zajrzał przez jedno z miejsc, w których planowo miały znaleźć się drzwi. Stało tam czterech chłopaków. Przed nimi ktoś leżał, skulony i trzęsący się… Najpewniej ze strachu i zimna, które panowało z powodu wiecznych przeciągów. Stojący gratulowali sobie wzajemnie. Powoli odwracali się w stronę nieproszonego gościa.

          Wycofał się gwałtownie. Nie chciał być zauważony. Schował się w pomieszczeniu naprzeciw, które także z założenia miało być pokojem gościnnym hotelu. Ukradkiem obserwował, jak młodzi mężczyźni, śmiejąc się, schodzą po schodach. Nie śmiał wyjść z ukrycia, póki nie usłyszał ich głosów dochodzących z dworu. Dopiero wówczas mógł odetchnąć spokojniej.

          Wziął parę głębszych oddechów. Domyślał się, co się stało. Spokojnie przebył szerokość korytarza, wkraczając do pokoju ze skuloną postacią. Podszedł bliżej. Powoli. Nie chciał przestraszyć tej osoby…

          Jak to bywa – zawsze trafimy na coś, co udaremni nam tego typu zamiary… Sasori nadepnął na kawałek szkła, którego pełno w tym cholernym budynku. Zapewne pozostałość po rozbitej butelce po piwie. Zaklął głośno, widząc, że drobna, kuląca się przed nim osoba, zadrżała jeszcze bardziej. Uniosła nieco twarz, spoglądając w jego stronę. Widząc, iż nie jest sama, skuliła się jeszcze bardziej, jęknąwszy cicho.

          - Nic ci nie jest? – Spytał spokojnie. Kucnął, by przyjrzeć się owej osobie.

          Miała długie, rozpuszczone blond włosy. Ubrana była w czarny top, dżinsowe spodnie oraz glany tego samego koloru. I tyle widział. Można było powiedzieć jeszcze jedno – każdy fragment, zarówno ubrania jak i włosów, był doszczętnie przemoknięty.

          - Odejdź…

          Słaby, męski głos. Sasori doznał szoku. Był niemal pewien, że to dziewczyna…

          - Słuchaj chłopie – warknął, starając się brzmieć na tyle groźnie, by blondyn przynajmniej spojrzał na niego. – Chcę ci pomóc, do cholery…

          Chwycił go mocno za ramię i pociągnął do siebie. Czuł, jak cały drży. Nie dało się tego nie zauważyć. Poskutkowało – uniósł na Sasoriego duże, błękitne oczy. Dreszcz. Tym razem inny… Nie, nie czuł strachu. Raczej podniecenie. Zapłakane oczy, na które opadała zasłona blond włosów, wpatrywały się w niego z przerażeniem.

          Nie znał tego chłopaka. Nigdy w życiu go nie wiedział…

          Przyglądali się sobie przez dłuższą chwilę.

          - Puść mnie – poprosił tym samym, przerażonym i słabym od dławienia się łzami, głosem.

          - Nie – odpowiedział powoli, jakby się zastanawiając nad tym, co chłopak właśnie powiedział.

          Nie miał najmniejszego zamiaru go puszczać. Zatapiał się w jego oczach. Tonął w nich. Pochłaniały go, jak ocean. A strach chłopaka, potęgował ten stan.

          Teraz rozumiał, dlaczego tamta czwórka upokorzyła blondyna w ten sposób. W jego szkole znalazły by się może ze dwie dziewczyny, które mogłyby mu teraz dorównać pięknem. Zapłakany, przerażony, pociągający…

          Pewna myśl zrodziła się nagle w głowie rudzielca. Małe, głupie pytanie: „Ciekawe, jak smakują jego usta? ”Spróbować, nie spróbować? Był tak przerażony, że i tak by się nie opierał…

          Spróbował.

          Pochylił się nad, najpewniej, młodszym od siebie chłopakiem. Pocałował go. Brutalnie. Namiętnie. Przyglądając się jego reakcjom.

          Chłopak stęknął. Szarpnął. Próba ucieczki, wyrwania się, nie poskutkowała. Odczekał do zakończenia pocałunku. Przełkną głośno ślinę. Strach, nie… Przerażenie znacznie wzrosło. Dostał ataku spazmu. Drżał od stóp po czubek głowy. Łzy toczyły się coraz szybciej, rozmazując kontury, odbierając dostateczną widoczność.

          Pocałunek został zakończony. Zasmakował. Rudowłosy uśmiechnął się sam do siebie. Tak… To było przyjemne. Co z tego, że całował innego chłopaka? Nawet jeśli wolał dziewczyny, w tej chwili nie miało to znaczenia. W tej chwili liczyło się to, że ten dzieciak, siedzący pod ścianą, jest przerażony, zapłakany i nie może się ruszyć o własnych siłach.

          Przynajmniej pozornie…

          - Pomóc – szepnął cicho blondyn, roztrzęsionym głosem, wspominając słowa Sasoriego.

          Wybuchł jeszcze większym płaczem. Z siłą, jakiej się po nim spodziewać nie można, odepchnął niższego chłopaka i gwałtownie wstając, począł uciekać. Rudy nie pozostał dłużny – ruszył za nim.

          Korytarzem, po schodach, znów korytarzem. Wypadł na dwór. Blondyn przeciskał się przez bramę. Zrobił to samo.  Widział, jak blondyn biegnie, wciąż płacząc. Wybiegł na ulicę, nie rozglądając się. Biegł. Zrozpaczony, wykorzystany, poniżony…

          Pisk opon, krzyki przechodniów, klakson samochodowy. Odgłos ciała, ciężko padającego na ziemię. Krew. Krew, płynąca po ulicy.

          Nie pamiętał dobrze reszty wydarzeń. Stał wpatrując się w ciało nastolatka. Dookoła wszyscy krzyczeli. Wyły syreny pogotowia oraz policji. Widział, jak umundurowani przesłuchują dwie dziewczyny, roztrzęsionego kierowcę, jakąś kobietę, która siedziała na przystanku na przeciwnej stronie ulicy…

          Ogarnęła go pustka…

          Wyrzuty sumienia…

          Ciemność przed oczyma…

          Więcej już nic nie pamiętał…
*Pierwotnie miało się to nazywać "w deszczu", ale... Większość akcji jest już PO deszczu... więc...



Tak oto... Daję Wam w łapki kolejnego one-shota... Miałam podły nastrój, po przeczytaniu ostatniego rozdziału u PijanegoLiska... Jashinie jedyny... Jak ona pięknie to zakończyła... Przyznam, że ryczałam, aż miło...

Potem z Ayano razem topiłyśmy smutki... I właśnie dlatego... Cóż... To miało być, jako "pocieszenie", ale ponieważ lubisz smutne opowiadanie, jest jakie jest...

Jeśli chcecie to przeczytać, to koniecznie do tej muzyki [link] ewentualnie do tej [link]

Mam nadzieję, że Ci, którzy to przeczytają, nie zaczną rzucać we mnie gromami, ani niczym takim... Prosiłam moją drogą Aoi o to, by powiedziała, co myśli... Początkowo pojechała mi po ambicji i nie chciałam tego dawać, ale... XenomorphCat sprawiła, że się przełamałam...


Chciałam podziękować zarówno Aoi, za sprawdzenie oraz PijanemuLiskowi, która jako pierwsza przejrzała pierwsze jedenaście akapitów oraz podała sugestie na poprawy, by nie było tyle powtórzeń...

Obu panią bardzo dziękuję [bije pokłony].

Aha... I... Piszcie, co myślicie... Jeśli spodoba się większości, pójdę za sugestią Aoi i napiszę ciąg dalszy...
© 2009 - 2024 eanilis
Comments64
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
OliwekPL's avatar
Nosz kurde, ja tu liczyłam na miłe SasoDei, a ty znowu mnie doprowadziłaś do płaczu! :<
Jestes z siebie dumna?! >.>
W każdym razie... I tak cieszę się, że to odnalazłam... u_u